poniedziałek, 10 czerwca 2019
post-doc w Kanadzie: za i przeciw
To już prawie 2 miesiące w nowym labie, więc czas coś napisać. O samym życiu w Kandzie, tym co nas zaskoczyło, czego musieliśmy się nauczyć itp. (+ trochę zdjęć z różnych miejsc) na naszym rodzinnym blogu fb Czarnota family.
1. Szukanie ogłoszeń i CV.
Pracę znowu znalazłam na naturejobs.com. Właściwie to praca sama mnie znalazła, bo miałam ustawiony alert na maila i ogłoszenie samo do mnie przyszło. Ogłoszenie idealne pod względem mojego doświadczenia, bo szukali kogoś do pracy z białkami, NMR, krystalografia i CD. W czasie kończenia doktoratu wysłałam dwa CV - jedno do Montrealu i jedno do Manchesteru. Z Manchesteru napisali że sobie zostawią w bazie, w Montrealu dostałam pracę. Długo nie szukałam ;) Jeśli chodzi o CV, to było w stylu tego ostatniego tutaj. Mój link na resumonk dalej działa, jeśli chcecie ładny template do CV to proszę bardzo klik tu.
2. Rekrutacja.
Rekrutacja powiedzmy że trzystopniowa. 1) mail, CV i list motywacyjny + referencje od promotora; 2) telefon do promotora; 3) skype + moja prezentacja pp. Tak na prawdę na poważnie to się przygotowywałam tylko do trójki, CV miałam ogarnięte, list jakoś skleciłam, referencje od Sama super jak zawsze. Potem po tym jak pogadał z moją nową szefową, powiedział mi że fajna babka i że mam szanse. Prezentację pp szybko ogarnęłam, bo to był listopad 2018, kiedy kończyłam pisanie doktoratu i miałam inne prezentacje bazowe. Do rozmowy przygotował mnie Deniz Sasal. Nie bezpośrednio, po prostu oglądałam jego filmiki na yt. Dobre, polecam. Miałam dużą pewność siebie (tak myślę), bo pod względem doświadczenia byłam idealną kandydatką. Poza tym zadawałam dobre pytania. To jest ważne. Pokazać zainteresowanie tym po drugiej stronie. Pokazać zaangażowanie i że nam zależy na dobrym środowisku pracy. Posłuchajcie Sasala. Rozmowa trwała godzinę, potem napisałam maila z podziękowaniem za rozmowę (rada od Sasala) i jeszcze tego samego dnia, może z godzinę może dwie po rozmowie dostałam ofertę pracy. Wszystko idealnie, oprócz kasy niestety..
3. Ile zarabia post-doc?
Ile? Marnie. Bardzo marnie, jak na człowieka z doświadczeniem i po doktoracie. Ja mam 43 000 CAD rocznie, po odliczeniu podatków 1250 CAD na dwa tygodnie (bo tu wypłaty co dwa tygodnie). Połowę tego co miałam na wypasionym grancie Marii Curie na doktoracie. I mniej niż ma post-doc w Anglii. Cóż.. Wiem, że to więcej niż w Polsce, ale koszty życia tu są wyższe. Tak mniej-więcej zarabiam połowę tego, co powinnam, żeby sobie żyć na luzie jak w Anglii. No ale podjęliśmy taką decyzję dla przygody, poznajemy nowy kontynent, zwiedzamy, cieszymy się życiem. Nie chcę zostać za długo na takim poziomie. Umowę mam na rok i work permit na rok, jeszcze kilka miesięcy i będę się rozglądać za lepszym stanowiskiem. Ogólnie powszechnie wiadomo, że na uniwersytetach mało się zarabia. I ciężko dostać umowę na dłużej.
Dla lepszego zobrazowania za apartament w bloku (dwa pokoje + salon z kuchnią i łazienka) płacimy 1050 CAD miesięcznie. I jak na Kanadę to tanio, bo Montreal jest w ogóle najtańszy w Kanadzie, ale kilka lat temu to jeszcze by było 600 CAD, w ostatnim czasie ceny bardzo wzrosły. Grunt że mam 20min na piechotę do pracy. Bilet na dwie godziny w jedną stronę (metro/autobus) kosztuje 3.25 CAD (w jedną stronę, bo nie da się pojechać i wrócić na tym samym bilecie, nawet w przeciągu tych 2 godzin). Jak zakładałam konto w HSBC to pani z banku mi powiedziała że powinnam prosić o podwyżkę. Bo najpierw myślała że ja mam 43000 funtów rocznie, ale jak zobaczyła że to dolary kanadyjskie to powiedziała że marnie.
4. Lab.
I ostatnie parę słów o labie na jaki trafiłam. Mała grupa, koło 10 osób. Lab jest uboższy niż ten w Manchesterze. Tzn. wiele rzeczy które tam miałam dostępne i gotowe, tu muszę sama robić. Nie ma osoby stricte technicznej, jedna dziewczyna się trochę tym zajmuje, ale ma też swój projekt (mówi że 30% czasu poświęca na te techniczne sprawy). Część urządzeń jest stara i zaniedbana (mam na myśli wirówki, wytrząsarki..). Trzeba więcej planować, co też czegoś mnie nauczy oczywiście. Jest tu super mózg od NMRu, ale też wiecznie zajęty, tak jak wcześniej ;) Chociaż zdaje się bradziej rozmowny. Ironiczny Anglik. W grupie też dziewczyna i facet z Francji, chłopak z Afryki Południowej, dziewczyna z Malezji, Polka tu wychowana (ale mówi super po polsku), kobieta z Serbii, szefowa stąd. Międzynarodowo.
Post-doc zarabia marnie, ale to świetna okazja do wyjazdu i poznawania świata. Łatwo dostać to stanowisko po doktoracie i jeszcze czegoś można się nauczyć.
Tyle na tą chwilę. Chętnie odpowiem na jakiś pytania, gdyby ktoś miał.
Sylwia
czwartek, 14 marca 2019
Obrona doktoratu w UK - ile trwa, co i jak?
No i jest. Koniec. Obroniona.
Co trzeba zrobić? Na pewno uzbroić się w cierpliwość. Anielską.. Oddałam pracę 13 grudnia. Wiedziałam, że pewnie przed Świętami się za dużo nie podzieje, ale miałam nadzieję że jakoś na początku stycznia to ogarną. Wstępnie datę obrony ustaliłam z egzaminatorami na 22 stycznia. W połowie stycznia dostałam maila od external examinatora że ciągle jeszcze nie dostał wydrukowanej pracy (teoretycznie obrona mogłaby się odbyć z samym pdf-em, ale wiadomo że to mało wygodne). Napisałam szybko maila do office, mój promotor też i rzeczywiście się okazało że jeszcze nie wysłali.. Leży u kogoś na biurku i czeka na zatwierdzenie. Już miesiąc. Po kolejnym mailu wysłali, ale obronę musiałam przesunąć, na 11 lutego. Potem mój internal examiner wprowadzał opinię po obronie do systemu przez 2 tygodnie.. Potem PGR Administrator musiał to zatwierdzić (2 maile ode mnie i poszłam tam osobiście prosić go, żeby to zrobił szybciej). Potem internal czytał poprawki i zatwierdzał. Ja wysłałam wersję ostateczną do systemu. Potem znowu PGR Administrator (1 mail i 2 dni czekania). No i na końcu dostałam ten list, z datą 13 marca. Więc dokładnie 4 miesiące od wysłania pracy..
Sama obrona była ciekawa, męcząca, długa. Prawie 5h. Nie zawsze tak jest, taki mi się trafił external. Obrona w UK jest zamknięta, dwóch egzaminatorów (internal z macierzystego uniwersytetu i external spoza) i kandydat. To łatwiej niż w Polsce. Najczęściej się kończy z minor corrections, czyli małe poprawki w tekście. Nie znam nikogo, kto by skończył bez poprawek. Jest za to jeszcze możliwość major corrections, wtedy najczęściej trzeba wrócić do labu i coś jeszcze zrobić. Po obronie u nas ludzie z labu organizują małe przyjęcie, wcześniej jest dobrowolna składka. I są prezenty. Ja dostałam bluzę uniwersytecką, czapkę Manchesterową i kwiaty. No i kartkę z podpisami.
Kolejny etap zamknięty. Uhhh!
Jak zwykle dużo nie napiszę, bo już się dziecko obudziło... lecę!
Co trzeba zrobić? Na pewno uzbroić się w cierpliwość. Anielską.. Oddałam pracę 13 grudnia. Wiedziałam, że pewnie przed Świętami się za dużo nie podzieje, ale miałam nadzieję że jakoś na początku stycznia to ogarną. Wstępnie datę obrony ustaliłam z egzaminatorami na 22 stycznia. W połowie stycznia dostałam maila od external examinatora że ciągle jeszcze nie dostał wydrukowanej pracy (teoretycznie obrona mogłaby się odbyć z samym pdf-em, ale wiadomo że to mało wygodne). Napisałam szybko maila do office, mój promotor też i rzeczywiście się okazało że jeszcze nie wysłali.. Leży u kogoś na biurku i czeka na zatwierdzenie. Już miesiąc. Po kolejnym mailu wysłali, ale obronę musiałam przesunąć, na 11 lutego. Potem mój internal examiner wprowadzał opinię po obronie do systemu przez 2 tygodnie.. Potem PGR Administrator musiał to zatwierdzić (2 maile ode mnie i poszłam tam osobiście prosić go, żeby to zrobił szybciej). Potem internal czytał poprawki i zatwierdzał. Ja wysłałam wersję ostateczną do systemu. Potem znowu PGR Administrator (1 mail i 2 dni czekania). No i na końcu dostałam ten list, z datą 13 marca. Więc dokładnie 4 miesiące od wysłania pracy..
Sama obrona była ciekawa, męcząca, długa. Prawie 5h. Nie zawsze tak jest, taki mi się trafił external. Obrona w UK jest zamknięta, dwóch egzaminatorów (internal z macierzystego uniwersytetu i external spoza) i kandydat. To łatwiej niż w Polsce. Najczęściej się kończy z minor corrections, czyli małe poprawki w tekście. Nie znam nikogo, kto by skończył bez poprawek. Jest za to jeszcze możliwość major corrections, wtedy najczęściej trzeba wrócić do labu i coś jeszcze zrobić. Po obronie u nas ludzie z labu organizują małe przyjęcie, wcześniej jest dobrowolna składka. I są prezenty. Ja dostałam bluzę uniwersytecką, czapkę Manchesterową i kwiaty. No i kartkę z podpisami.
Kolejny etap zamknięty. Uhhh!
Jak zwykle dużo nie napiszę, bo już się dziecko obudziło... lecę!
piątek, 1 lutego 2019
styczeń - podsumowanie
To taki post dla mnie, żeby pamiętać co się działo. Nie wiem jak często będę robić takie podsumowania, zobaczymy.
Od 4 stycznia nie jem glutenu (ani pszenicy, ani żyta itp.), głównie kasza gryczana i ryż. Takie postanowienie do obrony, a że obronę mi przełożyli na luty, to trochę dłużej pociągnę ;) Później myślę że wrócę do chleba żytniego, a pszenicy i tak chcę unikać. Schudłam co najmniej 2 kilo dzięki temu (i trochę siłowni do tego się przyczyniło). W styczniu na siłowni byłam w sumie 11,3 godziny. Najbardziej lubię zajęcia grupowe i zumbę. W Polsce byłam 9 dni. W labie zaczęłam nowy projekt pod koniec stycznia, BBSRC IAA, więc pracuję sobie i uczę się jeszcze do obrony. W sumie dobrze wyszło że została przełożona, bo coraz bardziej układam sobie wszystko w głowie.
Przeczytane książki:
Na prawdę przeczytałam tą książkę w całości (co nie znaczy że wszystko pamiętam). Obrazuje NMR w bardzo przystępny sposób, na pewno warto jeśli ktoś pracuje z tą techniką albo się jej uczy, bo dzięki przykładom można łatwo zrozumieć podstawy teoretyczne.
Stara książka, wreczcie ją przeczytałam (a właściwie to przesłuchałam audiobook i przekonuję się do audiobooków dzięki temu). Dużo mi dała. W końcu we dnie i w nocy wszystko mi sprzyja :)
Od 4 stycznia nie jem glutenu (ani pszenicy, ani żyta itp.), głównie kasza gryczana i ryż. Takie postanowienie do obrony, a że obronę mi przełożyli na luty, to trochę dłużej pociągnę ;) Później myślę że wrócę do chleba żytniego, a pszenicy i tak chcę unikać. Schudłam co najmniej 2 kilo dzięki temu (i trochę siłowni do tego się przyczyniło). W styczniu na siłowni byłam w sumie 11,3 godziny. Najbardziej lubię zajęcia grupowe i zumbę. W Polsce byłam 9 dni. W labie zaczęłam nowy projekt pod koniec stycznia, BBSRC IAA, więc pracuję sobie i uczę się jeszcze do obrony. W sumie dobrze wyszło że została przełożona, bo coraz bardziej układam sobie wszystko w głowie.
Przeczytane książki:
Na prawdę przeczytałam tą książkę w całości (co nie znaczy że wszystko pamiętam). Obrazuje NMR w bardzo przystępny sposób, na pewno warto jeśli ktoś pracuje z tą techniką albo się jej uczy, bo dzięki przykładom można łatwo zrozumieć podstawy teoretyczne.
Stara książka, wreczcie ją przeczytałam (a właściwie to przesłuchałam audiobook i przekonuję się do audiobooków dzięki temu). Dużo mi dała. W końcu we dnie i w nocy wszystko mi sprzyja :)
niedziela, 20 stycznia 2019
śniadanie w okolicach Modlina
Wstawiam ten post, bo sama ostatnio googlowałam i nie mogłam wygooglować gdzie zjeść śniadanie po drodze na lotnisko. Mijaliśmy tylko wielkie żółte M. Większość restauracji zamknięta z rana, a chcieliśmy coś dobrego. Z pomocą przyszła mapa google - wyszukiwanie na trasie w mapach google jest super, bo od razu pojawia się informacja czy otwarte (lepiej niż Sygic!).
Rozwiązanie to jedzenie w hotelach, zwykle śniadania hotelowe są od 7 albo wcześniej.
My akurat trafiliśmy na hotel Mazovia w Nowym Dworze Mazowieckim, bardzo blisko lotniska. Śniadania od poniedziałku do piątku od 6.30, soboty i niedziele od 7. 30zł od osoby i duży wybór. Dla glutenowych łasuchów były też ciasta i kawa. Też owoce, serki, jogurty. Dużo lepsza opcja niż wielkie żółte M.
Rozwiązanie to jedzenie w hotelach, zwykle śniadania hotelowe są od 7 albo wcześniej.
My akurat trafiliśmy na hotel Mazovia w Nowym Dworze Mazowieckim, bardzo blisko lotniska. Śniadania od poniedziałku do piątku od 6.30, soboty i niedziele od 7. 30zł od osoby i duży wybór. Dla glutenowych łasuchów były też ciasta i kawa. Też owoce, serki, jogurty. Dużo lepsza opcja niż wielkie żółte M.
piątek, 28 grudnia 2018
Podsumowanie roku 2018
Rok temu zrobiłam podsumowanie, teraz też chcę, dla siebie, dla przypomnienia, dla motywacji.
Nie zrealizowłam do końca swoich celów, ale jestem zadowolona z tego co wyszło.
Publikacja będzie jedna (ale dobra), byłam w Stanach na super konferencji, dostałam dwa granty i napisałam doktorat, obrona 22 stycznia.
Styczeń
Konferencja w MIB - 3rd N8 Biophysical and Biochemical Symposium, miałam 3 minutową prezentację z której byłam bardzo zadowolona.
W styczniu przyleciała nasza pierwsza Au Pair Ania.
Były pierwsze urodziny młodszego.
Luty
Consider Postgrad Event, moja krótka biografia była w folderkach.
Manchester Chinese New Year Festival
Marzec
Twitter Poster Conference - wysłałam tam trochę przerobioną prezentację ze stycznia. Byliśmy też dwa razy na angielskich urodzinach, u 4 latki i 5 latka ;) Brałam udział w filmie wydziałowym i opowiadałam króciutko o NMRze. Film jest w internecie, ale słabo się go ogląda, kamera 360, nie za bardzo mi się podoba.
https://www.chemistry.manchester.ac.uk/virtual-open-day/ - postgraduate - research facilities, sekundy 18-36
Kwiecień/Maj
Te miesiące razem, bo to była konferencja w Stanach na przełomie kwietnia i maja. Moja pierwsza podróż samolotem przez Atlantyk, super konferencja, Disnayland (Disney World właściwie). To był taki mój czas, bez dzieci - przeżyły, Kacper nawet przesypiał całe noce (!). Fajne znajomości, fajne imprezy u Brukera ;) Będzie co wspominać.
W kwietniu byłam też na ScienceX Festival.
Czerwiec
Zaczęłam grant - BBSRC IFF i byłam na warsztatach u Magdaleny Szpilki w Londynie ( “Jak wsłuchać się w ciało i emocje, by odzyskać prawdziwego siebie”).
Lipiec
Lipiec był miesiącem śmierci. To był akurat ciężki miesiąc, ohh. Poroniłam koło 10-12 tygodnia, a tydzień od tego wydarzenia zmarła moja mama. Oczywiście byłam w Polsce na pogrzebie, to też była przeprawa, bo nie było lotów w okolicy, musiałam jechać do Londynu i zdecydowałam zabrać ze sobą Kacpra. Daliśmy radę, fizycznie, psychicznie, ale działo się dużo i dużo mnie to kosztowało. Na pewno wiele zakopałam głęboko w sobie, co nie jest zdrowe ani dobre. No i trzeba będzie do tego wrócić..
Nowa Au Pair, Angelika.
Sierpień
Rekolekcje w Walii, ORAR I stopnia, DK.
Wrzesień
Urlop w Polsce, który właściwie nie był urlopem, bo było jeszcze dużo załatwiania w związku ze śmiercią mamy.
Październik
Zaczął się Python Club, więc zaczęłam się uczyć trochę Pythona. Uczestniczyłam w Webinarze o LinkedInie. Miałam skype-interview na postdoca.
Listopad
Byliśmy rodzinnie na świetnych warsztatach, bardzo ubogacające.
Podpisałam nową umowę o pracę, start w połowie kwietnia 2019.
4te urodziny starszego.
Grudzień
Oddałam doktorat!
Poza tym bardzo fajny NMR-Christmas-Walk
Zaczęłam kolejny grant, BBSRC IAA.
Na przyszły rok życzę sobie przede wszystkim dobrej obrony. Żebym się czuła dobrze przygotowana, pewna i ... mądra ;-) No i czeka nas kolejna przeprowadzka, kolejna przygoda. Życzę sobie i swojej rodzinie dobrego czasu w odkrywaniu Kanady. Niech się dzieje! Będę pisać o wrażeniach z postdoca.
Wszystkiego dobrego, udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku!
Nie zrealizowłam do końca swoich celów, ale jestem zadowolona z tego co wyszło.
Styczeń
Konferencja w MIB - 3rd N8 Biophysical and Biochemical Symposium, miałam 3 minutową prezentację z której byłam bardzo zadowolona.
W styczniu przyleciała nasza pierwsza Au Pair Ania.
Były pierwsze urodziny młodszego.
Luty
Consider Postgrad Event, moja krótka biografia była w folderkach.
Manchester Chinese New Year Festival
Marzec
Twitter Poster Conference - wysłałam tam trochę przerobioną prezentację ze stycznia. Byliśmy też dwa razy na angielskich urodzinach, u 4 latki i 5 latka ;) Brałam udział w filmie wydziałowym i opowiadałam króciutko o NMRze. Film jest w internecie, ale słabo się go ogląda, kamera 360, nie za bardzo mi się podoba.
https://www.chemistry.manchester.ac.uk/virtual-open-day/ - postgraduate - research facilities, sekundy 18-36
Kwiecień/Maj
Te miesiące razem, bo to była konferencja w Stanach na przełomie kwietnia i maja. Moja pierwsza podróż samolotem przez Atlantyk, super konferencja, Disnayland (Disney World właściwie). To był taki mój czas, bez dzieci - przeżyły, Kacper nawet przesypiał całe noce (!). Fajne znajomości, fajne imprezy u Brukera ;) Będzie co wspominać.
W kwietniu byłam też na ScienceX Festival.
Czerwiec
Zaczęłam grant - BBSRC IFF i byłam na warsztatach u Magdaleny Szpilki w Londynie ( “Jak wsłuchać się w ciało i emocje, by odzyskać prawdziwego siebie”).
Lipiec
Lipiec był miesiącem śmierci. To był akurat ciężki miesiąc, ohh. Poroniłam koło 10-12 tygodnia, a tydzień od tego wydarzenia zmarła moja mama. Oczywiście byłam w Polsce na pogrzebie, to też była przeprawa, bo nie było lotów w okolicy, musiałam jechać do Londynu i zdecydowałam zabrać ze sobą Kacpra. Daliśmy radę, fizycznie, psychicznie, ale działo się dużo i dużo mnie to kosztowało. Na pewno wiele zakopałam głęboko w sobie, co nie jest zdrowe ani dobre. No i trzeba będzie do tego wrócić..
Nowa Au Pair, Angelika.
Sierpień
Rekolekcje w Walii, ORAR I stopnia, DK.
Wrzesień
Urlop w Polsce, który właściwie nie był urlopem, bo było jeszcze dużo załatwiania w związku ze śmiercią mamy.
Październik
Zaczął się Python Club, więc zaczęłam się uczyć trochę Pythona. Uczestniczyłam w Webinarze o LinkedInie. Miałam skype-interview na postdoca.
Listopad
Byliśmy rodzinnie na świetnych warsztatach, bardzo ubogacające.
Podpisałam nową umowę o pracę, start w połowie kwietnia 2019.
4te urodziny starszego.
Grudzień
Oddałam doktorat!
Poza tym bardzo fajny NMR-Christmas-Walk
Zaczęłam kolejny grant, BBSRC IAA.
Na przyszły rok życzę sobie przede wszystkim dobrej obrony. Żebym się czuła dobrze przygotowana, pewna i ... mądra ;-) No i czeka nas kolejna przeprowadzka, kolejna przygoda. Życzę sobie i swojej rodzinie dobrego czasu w odkrywaniu Kanady. Niech się dzieje! Będę pisać o wrażeniach z postdoca.
Wszystkiego dobrego, udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku!
czwartek, 21 czerwca 2018
Moja historia karmienia piersią
Kinga z LaktoMoc poprosiła mnie o spisanie takiej historii, więc zapraszam.
Karmię w tej chwili już 3,5 roku, teraz drugie dziecko, karmiłam w ciąży i potem w tandemie. Według kalkulatora z mataja.pl to już 1175400 ml = 1175,4 litra mleka! Dużo?
Do karmienia nikt nie musiał mnie przekonywać. W ogóle też nie brałam pod uwagę innej opcji. Nie zakładałam też z góry żadnego wieku "do kiedy", chciałam żeby się zakończyło naturalnie. W ciąży przeczytałam kilka fajnych książek, w których też było o karmieniu. Ina May Gaskin ("Duchowe położnictwo" i "Poród naturalny" - te przeczytałam, chociaż ona ma jeszcze typową o karmieniu pod jakże jednoznacznym tytułem "Karmienie piersią"), BLW, "W głębi kontinuum" i inne z rodzicielstwa bliskości, wszystkie przypominały o tym, że to naturalne, najlepsze mleko pod względem składu, że bliskość, poczucie bezpieczeństwa dla dziecka, zdrowie itd.
Daniela karmiłam 3 lata. Oczywiście pod koniec to już było sporadycznie, w kryzysowych momentach, aż sam przestał prosić, a ja też już nie proponowałam. Sam początek zaraz po narodzinach nie był łatwy, ale miałam wspaniałą położną z One to One, Emma, też była w ciąży jak rodził się Daniel :-) Daniel urodził się w niedzielę po 8 rano (tą historię można przeczytać tu). Przystawiałam go z jej pomocą i wydawało się że coś jadł, ale ja tego mleka w pierwszy dzień w ogóle nie czułam, nie widziałam i nie byłam pewna czy jest czy nie. Na drugi dzień kiedy inna położna zapytała mnie co ile go karmiłam to właściwie nie potrafiłam odpowiedzieć, bo w tych emocjach i zmęczeniu to nie pamiętałam dnia (od tamtego pytania przez jakieś 2 tyg. zapisywałam w kalendarzu co ile jadł, ile czasu mniej więcej i ile było brudnych pieluch ;-) przy drugim dziecku już tego nie robiłam). Zwróciła uwagę na to że trzęsą mu się rączki i powiedziała że może za mało (potem w internetach przeczytałam że takie trzęsące rączki się zdarzają i że to z powodu niedojrzałego układu nerwowego) i powiedziała że może warto będzie go dokarmić mlekiem modyfikowanym ze strzykawki, tak koło mililitra po moim karmieniu. Emma z kolei zaproponowała żebym starała się odciągać jak mały zaśnie i jeśli uda mi sie chociaż jedną kroplę "wyciągnąć" to żeby wziąć na palec i dać mu do buzi. To drugie mi się udało kilka razy. Mąż kupił jedną buteleczkę mm i strzykawkę na wszelki wypadek i rzeczywiście w nocy jak mały bardzo płakał to go dokarmiliśmy sztucznym mlekiem, ale to było bardzo mało, może z 5 mililitrów wszystkiego razem (jak to potem opowiadałam koleżance z Polski, to mówiła że jej położna w szpitalu też kazała dokarmić, ale to była butelka 50 mililitrów! o.O). Na trzeci dzień już było mleczko ;-) Piersi zrobiły się wielkie, mleka dużo i już wiedziałam że więcej dokarmiania strzykawką nie trzeba. Emma pokazała mi kilka pozycji do karmienia i już nie było problemów. A to mleko sztuczne z ciekawości spróbowaliśmy oboje z mężem - OKROPNE! Smakuje jak woda po gotowaniu kalafiora. I tak karmiłam Daniela przez 3 miesiące, po czym... musiałam wrócić do pracy. Nikomu tego nie życzę, to było bardzo za wcześnie.. Na kolejne pół roku został pod opieką męża. Ja co prawda miałam tzw. flexible-hours i na początku pracowałam jakieś 5-6h dziennie, ale łatwo nie było. Chłopaki raz dziennie przyjeżdżali do mnie do pracy na karmienie, poza tym odciągałam. Odciągałam w pracy i w nocy, na dwa laktatory na raz, męczące i czasochłonne. Ale dociągnęliśmy do 5-go miesiąca (może 5 i pół) tylko na moim mleku. W piątym miesiącu miałam kryzys tego odciągania i było za mało, postanowiliśmy jednak kupić puszkę proszku modyfikowanego i mąż dokarmiał go tym mlekiem z proszku. Ja i tak odciągałam, ale chyba już wtedy skończyłam z odciąganiem nocnym, tylko karmiłam w nocy. Nie wykorzystaliśmy całej puszki, nadszedł 6-ty miesiąc i zaczęło się powoli BLW. I było super! Daniel był zainteresowany jedzeniem wszystkiego - warzywa, owoce, chleb, cokolwiek - wszystko mu się podobało. I doszliśmy do wniosku że nie potrzebujemy mm, wystarczy moje mleko i jedzenie. Pamiętam że znalazłam w internecie jakiś przepis na placek z mlekiem w proszku i tak wykorzystałam resztę ;D W pracy dalej odciągałam raz dziennie (albo oni przychodzili) chyba tak gdzieś do 9-tego miesiąca. Potem karmiłam rano, po powrocie z pracy, wieczorem i w nocy, no i częściej w weekendy. Daniel miał rok i 4 miesiące jak się dowiedziałam że jestem w ciąży, ale w żaden sposób nie wpłynęło to na karmienie. Uciążliwe zrobiło się dopiero pod koniec, bo już brzuch duży i było mi niewygodnie, piersi też były bardziej wrażliwe. Gdzieś czytałam że dzieciom czasem przestaje smakować w ciąży, bo mleczko się zmienia, to jakoś u nas chyba było odwrotnie ;-) No i jak się urodził Kacper (o czym tu) to pewnie że karmiłam dwóch na raz. Starałam się żeby noworodek był pierwszy, ale mleka było dużo, więc nie musiałam się przejmować, jak jest popyt to jest i podaż ;-) Daniel po narodzinach Kacpra nawet chciał więcej, bardziej mu smakowało. A potem stopniowo zmniejszało się u Daniela, a Kacpra dalej karmię. Trudności? Z piersiami nie miałam żadnych problemów, oprócz tego że Daniel bardzo mocno mnie ugryzł kilka razy (Kacper już tak nie gryzie :P ) i raz przez ten cały czas miałam zatkany kanalik. Pomogły ciepłe okłady i częste przystawianie. Dużą trudnością jest niestety odrzucenie i niezrozumienie ze strony otoczenia. Szczególnie bolało mnie to w rodzinie. Wspierał tylko mąż. Część rodziny nie wie i nigdy się nie dowie ile czasu karmiłam, i że dwóch na raz (!), ale niestety są osoby, których komentarze z tym związane były bardzo raniące. A naukowe argumenty w ogóle do nich nie przemawiały.. Miewałam też gorsze chwile w tym tandemie, bo noworodek ssie delikatnie, a dwulatek inaczej i czasem mnie to wręcz denerwowało - nie wiadomo skąd pojawiały się negatywne emocje. Czytałam, że to normalne, że nasza biologia dba w pierwszej kolejności o nowonarodzonego. To była wręcz złość, ale przeszła sama, może po 2 miesiącach? I tak wolałam starszego usypiać przy piersi - jak zawsze, zamiast walczyć z płaczem. Kacpra też usypiam przy piersi, najlepszy sposób. Ważne - chłopaki na prawdę mało chorują, tylko przeziębienia. Daniel raz miał wysypkę (chyba alergiczną?) przez jeden dzień, raz bostonkę (dokładniej: chorobę rąk, nóg i jamy ustnej), no i kilka razy w życiu podwyższoną temperaturę; Kacper (na dzień obecny ma rok i 5 miesięcy) nigdy jeszcze nie miał gorączki! No może powinnam powiedzieć wysokiej gorączki, bo jak był przeziębiony ostatnim razem to czułam w nocy że jest ciepły i na pewno temperatura była podwyższona, ale wiedziałam że organizm walczy i jest ok. Nigdy nie było angin, czy poważniejszych rzeczy jak zapalenie płuc itd. Nigdy. Nie mogę zaświadczyć że to kwestia tylko mleka, ale na pewno się do tego przyczyniło. Myślę że w kwestii karmienia zrobiłam co mogłam najlepszego dla nich. Cieszę się że starszy sam się odstawił. Jeśli jeszcze przyszłoby mi karmić, na pewno to zrobię (też w tandemie ;-) ). Niezdecydowanym i potrzebującym więcej dowodów naukowych polecam www.hafija.pl
Karmię w tej chwili już 3,5 roku, teraz drugie dziecko, karmiłam w ciąży i potem w tandemie. Według kalkulatora z mataja.pl to już 1175400 ml = 1175,4 litra mleka! Dużo?
Do karmienia nikt nie musiał mnie przekonywać. W ogóle też nie brałam pod uwagę innej opcji. Nie zakładałam też z góry żadnego wieku "do kiedy", chciałam żeby się zakończyło naturalnie. W ciąży przeczytałam kilka fajnych książek, w których też było o karmieniu. Ina May Gaskin ("Duchowe położnictwo" i "Poród naturalny" - te przeczytałam, chociaż ona ma jeszcze typową o karmieniu pod jakże jednoznacznym tytułem "Karmienie piersią"), BLW, "W głębi kontinuum" i inne z rodzicielstwa bliskości, wszystkie przypominały o tym, że to naturalne, najlepsze mleko pod względem składu, że bliskość, poczucie bezpieczeństwa dla dziecka, zdrowie itd.
Daniela karmiłam 3 lata. Oczywiście pod koniec to już było sporadycznie, w kryzysowych momentach, aż sam przestał prosić, a ja też już nie proponowałam. Sam początek zaraz po narodzinach nie był łatwy, ale miałam wspaniałą położną z One to One, Emma, też była w ciąży jak rodził się Daniel :-) Daniel urodził się w niedzielę po 8 rano (tą historię można przeczytać tu). Przystawiałam go z jej pomocą i wydawało się że coś jadł, ale ja tego mleka w pierwszy dzień w ogóle nie czułam, nie widziałam i nie byłam pewna czy jest czy nie. Na drugi dzień kiedy inna położna zapytała mnie co ile go karmiłam to właściwie nie potrafiłam odpowiedzieć, bo w tych emocjach i zmęczeniu to nie pamiętałam dnia (od tamtego pytania przez jakieś 2 tyg. zapisywałam w kalendarzu co ile jadł, ile czasu mniej więcej i ile było brudnych pieluch ;-) przy drugim dziecku już tego nie robiłam). Zwróciła uwagę na to że trzęsą mu się rączki i powiedziała że może za mało (potem w internetach przeczytałam że takie trzęsące rączki się zdarzają i że to z powodu niedojrzałego układu nerwowego) i powiedziała że może warto będzie go dokarmić mlekiem modyfikowanym ze strzykawki, tak koło mililitra po moim karmieniu. Emma z kolei zaproponowała żebym starała się odciągać jak mały zaśnie i jeśli uda mi sie chociaż jedną kroplę "wyciągnąć" to żeby wziąć na palec i dać mu do buzi. To drugie mi się udało kilka razy. Mąż kupił jedną buteleczkę mm i strzykawkę na wszelki wypadek i rzeczywiście w nocy jak mały bardzo płakał to go dokarmiliśmy sztucznym mlekiem, ale to było bardzo mało, może z 5 mililitrów wszystkiego razem (jak to potem opowiadałam koleżance z Polski, to mówiła że jej położna w szpitalu też kazała dokarmić, ale to była butelka 50 mililitrów! o.O). Na trzeci dzień już było mleczko ;-) Piersi zrobiły się wielkie, mleka dużo i już wiedziałam że więcej dokarmiania strzykawką nie trzeba. Emma pokazała mi kilka pozycji do karmienia i już nie było problemów. A to mleko sztuczne z ciekawości spróbowaliśmy oboje z mężem - OKROPNE! Smakuje jak woda po gotowaniu kalafiora. I tak karmiłam Daniela przez 3 miesiące, po czym... musiałam wrócić do pracy. Nikomu tego nie życzę, to było bardzo za wcześnie.. Na kolejne pół roku został pod opieką męża. Ja co prawda miałam tzw. flexible-hours i na początku pracowałam jakieś 5-6h dziennie, ale łatwo nie było. Chłopaki raz dziennie przyjeżdżali do mnie do pracy na karmienie, poza tym odciągałam. Odciągałam w pracy i w nocy, na dwa laktatory na raz, męczące i czasochłonne. Ale dociągnęliśmy do 5-go miesiąca (może 5 i pół) tylko na moim mleku. W piątym miesiącu miałam kryzys tego odciągania i było za mało, postanowiliśmy jednak kupić puszkę proszku modyfikowanego i mąż dokarmiał go tym mlekiem z proszku. Ja i tak odciągałam, ale chyba już wtedy skończyłam z odciąganiem nocnym, tylko karmiłam w nocy. Nie wykorzystaliśmy całej puszki, nadszedł 6-ty miesiąc i zaczęło się powoli BLW. I było super! Daniel był zainteresowany jedzeniem wszystkiego - warzywa, owoce, chleb, cokolwiek - wszystko mu się podobało. I doszliśmy do wniosku że nie potrzebujemy mm, wystarczy moje mleko i jedzenie. Pamiętam że znalazłam w internecie jakiś przepis na placek z mlekiem w proszku i tak wykorzystałam resztę ;D W pracy dalej odciągałam raz dziennie (albo oni przychodzili) chyba tak gdzieś do 9-tego miesiąca. Potem karmiłam rano, po powrocie z pracy, wieczorem i w nocy, no i częściej w weekendy. Daniel miał rok i 4 miesiące jak się dowiedziałam że jestem w ciąży, ale w żaden sposób nie wpłynęło to na karmienie. Uciążliwe zrobiło się dopiero pod koniec, bo już brzuch duży i było mi niewygodnie, piersi też były bardziej wrażliwe. Gdzieś czytałam że dzieciom czasem przestaje smakować w ciąży, bo mleczko się zmienia, to jakoś u nas chyba było odwrotnie ;-) No i jak się urodził Kacper (o czym tu) to pewnie że karmiłam dwóch na raz. Starałam się żeby noworodek był pierwszy, ale mleka było dużo, więc nie musiałam się przejmować, jak jest popyt to jest i podaż ;-) Daniel po narodzinach Kacpra nawet chciał więcej, bardziej mu smakowało. A potem stopniowo zmniejszało się u Daniela, a Kacpra dalej karmię. Trudności? Z piersiami nie miałam żadnych problemów, oprócz tego że Daniel bardzo mocno mnie ugryzł kilka razy (Kacper już tak nie gryzie :P ) i raz przez ten cały czas miałam zatkany kanalik. Pomogły ciepłe okłady i częste przystawianie. Dużą trudnością jest niestety odrzucenie i niezrozumienie ze strony otoczenia. Szczególnie bolało mnie to w rodzinie. Wspierał tylko mąż. Część rodziny nie wie i nigdy się nie dowie ile czasu karmiłam, i że dwóch na raz (!), ale niestety są osoby, których komentarze z tym związane były bardzo raniące. A naukowe argumenty w ogóle do nich nie przemawiały.. Miewałam też gorsze chwile w tym tandemie, bo noworodek ssie delikatnie, a dwulatek inaczej i czasem mnie to wręcz denerwowało - nie wiadomo skąd pojawiały się negatywne emocje. Czytałam, że to normalne, że nasza biologia dba w pierwszej kolejności o nowonarodzonego. To była wręcz złość, ale przeszła sama, może po 2 miesiącach? I tak wolałam starszego usypiać przy piersi - jak zawsze, zamiast walczyć z płaczem. Kacpra też usypiam przy piersi, najlepszy sposób. Ważne - chłopaki na prawdę mało chorują, tylko przeziębienia. Daniel raz miał wysypkę (chyba alergiczną?) przez jeden dzień, raz bostonkę (dokładniej: chorobę rąk, nóg i jamy ustnej), no i kilka razy w życiu podwyższoną temperaturę; Kacper (na dzień obecny ma rok i 5 miesięcy) nigdy jeszcze nie miał gorączki! No może powinnam powiedzieć wysokiej gorączki, bo jak był przeziębiony ostatnim razem to czułam w nocy że jest ciepły i na pewno temperatura była podwyższona, ale wiedziałam że organizm walczy i jest ok. Nigdy nie było angin, czy poważniejszych rzeczy jak zapalenie płuc itd. Nigdy. Nie mogę zaświadczyć że to kwestia tylko mleka, ale na pewno się do tego przyczyniło. Myślę że w kwestii karmienia zrobiłam co mogłam najlepszego dla nich. Cieszę się że starszy sam się odstawił. Jeśli jeszcze przyszłoby mi karmić, na pewno to zrobię (też w tandemie ;-) ). Niezdecydowanym i potrzebującym więcej dowodów naukowych polecam www.hafija.pl
środa, 2 maja 2018
Disneyland - co to w ogóle jest?
Ekspresja i mimika mojej twarzy powie Wam wszystko to, co myślę o wizycie w Disneylandzie.
Co to jest ten Disneyland i czego się tam spodziewać? To gdzie byłam, w Orlando, to właściwie Disney World, większy niż Disneyland. Składa się z 4 ogromnych parków rozrywki. Byłam tylko w jednym, Magic Kingdom, i tak nie zdążyliśmy skorzystać ze wszystkiego w jeden dzień. Są tam roller-coastery (Space Mountain straszny, nie idźcie tam z dziećmi..W ciemności, mega szybko, myślałam że tam wypadnę ;))), różne przedstawienia, oczywiście mega dużo sklepów, sklepików, restauracji, można spotkać się z różnymi bohaterami z filmów Disneya, są też fajne przejażdżki, wolne i dobre dla dzieci - u Kubusia Puchatka było super, u Piotrusia Pana też. W trakcie tych przejażdżek będziecie siedzieć w łódkach/statkach/kabinach czy jak to nazwać i oglądać Disneyowe postacie zrobotyzowane, ale jakże bardzo dopracowane! Dbałość o szczegóły mnie tu bardzo pozytywnie zaskoczyła, wow. U Puchatka jedzie się w garnku miodu po różnych pokojach, otwierają się drzwi i wszystko w środku zaskakuje. U Piotrusia Pana leci się łódką, wrażenia super. Roller-coastery też fajne, np. te z wodą - Splash Mountain, chlapie ;)
My do biletu dostaliśmy 3 fast pass za darmo. To są wejściówki przez oddzielną bramkę, omija się kolejkę (a ludzie czekają na różne atrakcje po 70 min..), z fast pass czasem 10 min, czasem wcale. Jest taki myk - bo fast pass trzeba sobie zalogować na atrakcję na daną godzinę w takim komputerku (kiosk na to mówią). Ale! Ale jak wyjdzie że dostępność jest późno, wystarczy kilka razy odświeżyć i trafi się na coś wcześniej. Sporo skorzystaliśmy, fajnie było, czas bardzo radosny ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)