Stypa miała się zacząć o 17.00. Ja o 17.00 wychodzę z instytutu, więc dałam znać że się spóźnimy. Dojechaliśmy na 18.00. Pierwsza nauka dla nas: Jeśli Nigeryjczyk zaprasza Cię na 17.00, przyjdź na 20.00. Do 20.00 właściwie nic się nie działo - pomogliśmy trochę przy rozpakowywaniu piwa, potem siedzieliśmy... W końcu wybraliśmy się na spacer. Ogólnie na stołach leżał "plan wieczoru" i o 18.00 miały się zacząć modlitwy prowadzone przez pastora - pastor owszem, pojawił się, ale chyba modlił się sam. Towarzystwo się schodziło, siadało w grupkach i rozmawiało. Co ciekawe - prawie sami faceci. Kobiety można było policzyć na palcach, a białych to już w ogóle na palcach jednej ręki ;) Mimo to nasz współlokator chyba był zadowolony z naszej obecności, więc nie czuliśmy się skrępowani. Po 20.00 pojawiło się jedzenie - dużo, dużo jedzenia! Jak na weselu! Kurczaki na ciepło, jakieś szaszłyki, ryż z nerką (nałożyli mi niestety.. ryż zjadłam, za nerką nie przepadam :P ).
Alkoholu było na prawdę dużo - piwo, piwo i piwo, gdzieś tam na wybranych stolikach jakieś whisky, może coś jeszcze. Ja oczywiście z wiadomych względów nie piję, a mąż mi w tym czynnie kibicuje - jak obiecał jeszcze przed ciążą, ale mimo wszystko chcę tu coś pokazać. Zdziwił mnie Guinness z Nigerii. Nie dość że 7,5%, to wcześniej nie wiedziałam że jest jakiś nigeryjski, myślałam że to z Irlandii.
Jak wyglądała cała "ceremonia"? Był DJ, a raczej DJ-ka, Brytyjka urodzona w Afryce Południowej, puszczała "typową" nigeryjską muzykę, poza tym kilka razy zaśpiewała - przepiękny głos.
Był też szaman, czas na pląsy i najróżniejsze instrumenty - np. coś w rodzaju wazy (?). Filmik z komórki, nie najlepszej jakości, ale widać te instrumenty.
Oprócz tego picie, rozmowy i zabawa.
Ciekawe doświadczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz